To będzie recenzja książki , ale zaczniemy od kilku scenek z życia.

SCENA 1

Pan z psem wracają ze spaceru. Panu wyraźnie się spieszy, woła psa mocno poirytowanym głosem, klepiąc się w udo. Pies idzie wolno, wąchając ziemię. Pan woła psa coraz bardziej zniecierpliwiony, pies zwalnia jeszcze bardziej i jeszcze niżej spuszcza głowę. Pan w końcu podchodzi do niego, zapina smycz i mrucząc coś pod nosem rusza pospiesznie do domu.

SCENA 2

Mama odprowadza dziewczynkę do szkoły. Na rękach dziewczynki zwisa szczeniak labradora. Pod szkołą podbiegają do nich inne dzieci. Powszechny zachwyt nad szczeniaczkiem powoduje wyciągnięcie w jego kierunku kilku par rączek, radosne zamieszanie i dużo cmokania. Szczeniak ziewa, co jest urocze – a więc jeszcze więcej pisków i jeszcze więcej głasków!

SCENA 3

Oddaję się ulubionej rozrywce milionów, czyli bezcelowemu scrollowaniu Facebooka wieczorową porą. Szukam czegoś na poprawę humoru po średnim dniu i …oto jest! Kolejny filmik z psem, który „czuje się winny”. Obsikał kapcie, a teraz „wie, że źle zrobił”, więc odwraca głowę i przymyka oczy w „przepraszającym geście”.

 

W żadnej z tych sytuacji właściciele nie chcieli skrzywdzić swojego psa i nie zdawali sobie sprawy, że coś może być nie tak. W każdej z tych sytuacji pies czuł się niekomfortowo  i chociaż wyraźnie to pokazywał, zupełnie nie został zrozumiany i nie miał możliwości wycofania się z interakcji z ludźmi.

W każdej z tych sytuacji miałam ochotę wręczyć ludziom książkę Turid Rugaas, oplakatować fragmentami miasto i wpisać ją na listę lektur szkolnych…

Lektura na dobry początek

„Sygnały uspokajające” to nie jest wyczerpujące kompendium o psiej psychice. To raczej kurs psiego języka dla początkujących. Mała pigułka podstawowej wiedzy, bez której tak bardzo rozmijamy się w komunikacji z naszymi podopiecznymi. Ileż mniej byłoby frustracji, zarówno ludzkiej, jak i psiej, „problemów behawioralnych”, o ileż mniej pogryzień i utraconych przez psy domów, gdybyśmy wiedzieli co nasze psy przekazują swoim zachowaniem.

„Sygnały uspokajające” przeczytałam po raz pierwszy już dawno temu. Pamiętam uczucie olśnienia, jakie towarzyszyło mi po lekturze! Nagle zupełnie inaczej zaczęłam patrzeć na psy, dostrzegając rzeczy które kiedyś zupełnie umykały mojej uwadze. Zauważyłam, w jak wielu sytuacjach psy czują się zestresowane i jak często ludzie bezpardonowo przekraczają strefę psiego komfortu.

Psia przestrzeń osobista

Entuzjastyczne witanie się z obcymi psami, głaskanie po głowie, przytulanie i branie na ręce, zbyt szybkie podchodzenie wprost do psa, nie mówiąc już o krzyczeniu, szarpaniu i ciągnięciu – całkiem sporo mamy na sumieniu obcesowych zachowań w kontaktach z psami.  Jest to zastanawiające, gdyż psy nie różnią się od nas aż tak bardzo jeśli chodzi o potrzebę zachowania przestrzeni osobistej – my również nie lubimy, gdy inni wkraczają w tę przestrzeń w nieodpowiednim momencie i w nieodpowiedni sposób. Od psów oczekujemy jednak, że wszystkie sytuacje, w jakich  je stawiamy będą im się podobać. Tymczasem one wyraźnie pokazują nam swój psychiczny dyskomfort. Wielu sygnałów jednak nie zauważamy lub źle interpretujemy – sztandarowym przykładem jest ziewanie, powszechnie uważane za oznakę wyluzowania lub znudzenia, które najczęściej jest jednak sygnałem stresu.

Sygnały… no właśnie, jakie?

„Sygnały uspokajające” ukazały się w 2003 roku i mimo skromnych rozmiarów zyskały duży rozgłos wśród ludzi zajmujących się psami. Wzbudziły też i wciąż wzbudzają sporo dyskusji, tym bardziej że przez kilkanaście lat, które minęły od wydania książki wiele się wydarzyło w zakresie badań nad komunikacją psów. Ja również, sięgając po tę książkę ponownie mam kilka wątpliwości.

Duże kontrowersje budzi  tytułowy termin „sygnały uspokajające” (zwane też CS-ami od angielskiego calming signals) sugerujący, że psy używają ich, aby uspokoić drugiego psa, człowieka, lub siebie.  Rugaas podkreśla, że psy dążą raczej do unikania konfliktów i dysponują całym repertuarem zachowań umożliwiających im pokazanie przyjaznych zamiarów. Autorka rozróżnia „sygnały uspokajające” od  „sygnałów dystansujących”, które stosowane są w celu uniknięcia zagrożenia.  „Sygnałami dystansującymi” będą więc jak warczenie, pokazywanie zębów , „kłapanie” i inne bezpośrednie ostrzeżenia. W sytuacji stresowej pies najpierw sięgnie po repertuar sygnałów uspokajających, a gdy te zawiodą, po sygnały dystansujące i dopiero w ostateczności zdecyduje się na atak. (Niestety, fakt, że często ignorujemy sygnały uspokajające uczy psy sięgania po „mocniejsze argumenty”.)

Autorka dowodzi, że skoro sygnały uspokajające są takim psim zestawem dobrych manier,  możemy ich używać, aby wyciszyć psa w sytuacjach stresowych, a nawet by zbudować z nim relację. Idea, by komunikować się z psami ich językiem, czyli  by zamiast komend i ciągłego gadania świadomie używać języka ciała, bardzo mi się spodobała i nadal podoba. Będąc wolontariuszką w schronisku wzięłam sobie rady norweskiej trenerki do serca i przesiedziałam wiele godzin w boksach odwracając się bokiem do wycofanych psów, oblizując się i ziewając. Psy rzeczywiście odpowiadały tymi samymi sygnałami, a po jakimś czasie decydowały się na kontakt.

Co jednak z psem oblizującym się, gdy głaszczemy go po głowie? Lub z psem na stole groomerskim odwracającym głowę właśnie wtedy, gdy chcemy ją przystrzyc? Czy swoim zachowaniem chce nas uspokoić, czy raczej przekazać: „Nie czuję się komfortowo! Zwiększ dystans!” ? Czy nazwać jego zachowanie „uspokajającym”, czy „dystansującym”?

Czy psy, z którymi pracowałam w schronisku decydowały się do mnie podejść dlatego, że ziewałam, czy po prostu dlatego, że nie narzucałam kontaktu i pozwalałam im samym decydować o nawiązaniu relacji?

Niektórzy badacze unikają terminologii proponowanej przez Turid Rugaas i wolą mówić o „sygnałach stresu”. To również nie wyczerpuje tematu, gdyż nie wszystkie oznaki stresu są świadomą formą komunikacji (np. odwracanie głowy w sytuacji stresowej jest świadomym komunikatem, ale już dyszenie jest po prostu relacją fizjologiczną). Nie wszystkie zaś zachowania opisane przez Rugaas wynikają ze stresu. Podchodzenie po łuku może być po prostu uprzejmym powitaniem, a charakterystyczny „ukłon” bywa (choć też nie zawsze) zaproszeniem do zabawy.

Niezależnie od zamieszania w zakresie terminologii, w książce sporo jest uproszczeń i uogólnień. Autorka zdaje się nieco idealizować psy, pisząc że „są zaprogramowane, żeby rozwiązywać konflikty”. Tymczasem psy podobnie jak ludzie różnią się od siebie kompetencjami społecznymi.  Ich zachowania kryją w sobie niuanse, które niełatwo jest dostrzec, a jeszcze trudniej właściwie zinterpretować.

Od abecadła do filologii

Niezależnie od swoich niedostatków, „Sygnały uspokajające” pozostają ważną książką o psiej komunikacji. Książką wciąż bardzo potrzebną, zważywszy na powszechny brak choćby podstawowej wiedzy o komunikacji zwierząt z którymi żyjemy na co dzień. Jest to w dodatku przyjemna (i niezbyt długa) lektura, napisana bardzo przystępnym językiem i bogato ilustrowana szczegółowo opisanymi zdjęciami.

Jeśli chcesz lepiej poznać fascynujący język psów nie kończ zgłębiania tematu na tej jednej książce. Nie można jednak ukończyć filologii bez znajomości alfabetu, a ta pozycja jest naprawdę niezłym elementarzem.