A więc niniejszym zostaję blogerką! Biorąc pod uwagę fakt, że pisać lubię niemal nałogowo, sama się sobie dziwię, że dopiero teraz. Podobno dzięki Internetowi żyjemy w czasach, w których więcej ludzi pisze niż czyta, jednak do tej pory udawało mi się pozostać w czytającej mniejszości. Być może dlatego, że technologie cyfrowe oswajam dość powoli i z oporami. A jak już oswoję, to okazuje się, że program, którego obsługi mozolnie się nauczyłam przeszedł już siedem aktualizacji, albo przestał istnieć. Mam jednak wsparcie techniczne ze strony behemot.media.pl , więc gdyby coś się posypało, to odsiecz nadejdzie!
Żeby pisanie miało sens, warto mieć temat, najlepiej ciekawy. Moim tematem jest, jak możecie się domyślić, fizjoterapia zwierząt. Mimo rosnącej popularności, wciąż jest to dość niszowa dziedzina i mam nadzieję, że uda mi się nią zainteresować szersze grono opiekunów psów i kotów. Postaram się zaprezentować moją pracę „od kuchni” – pokazać, co robię i wytłumaczyć po co. Poznacie oczywiście moich pacjentów i ich historie. W serii „Słowniczek zoofizjoterapeutki” spróbuję (oby przystępnie!) wyjaśnić różne terminy z którymi możecie się spotkać w gabinecie lekarza weterynarii lub zoofizjoterapeuty.
Czasem zajrzymy też do „salonu piękności” – przy okazji postaram się przybliżyć kilka tajników pielęgnacji zwierząt. Czasem też pojawi się opowieść o zupełnie nietypowym pacjencie – pracuję w lecznicy, w której dużo się dzieje i niektórzy nasi pacjenci są trochę z innej bajki!
Tyle o planach, a że blog jest tworem żywym, wszystko może się zdarzyć. Wielce prawdopodobny jest spacer moich własnych kotów po klawiaturze i wysłanie w świat zaszyfrowanej wiadomości. Lub też zablokowanie kocim zadkiem klawiatury – wtedy już nic nie napiszę. Póki klawiatura działa – zapraszam do czytania!